piątek, 5 listopada 2010

butelka czerwonego wina...zadziałała jak wyciszacz,pozwoliła na chwilowe (dlaczego tylko chwilowe?) uspokojenie, na cud niepamięci, dzięki niej spojrzałam na wszystko bardziej pobłażliwie, bez rozgoryczenia, bez potrzeby rozkładania problemów na czynniki pierwsze
a dziś znowu zniechęcenie i te cholernie ponure obowiązki w skisłym domu,którego zaczynam nie znosić
jedynym sensownym akcentem będzie dziś okazja do rozwijania mojego niewątpliwego talentu rzeźniczego,czyli rozbrojenie 25kg świeżej jeszcze ciepłej wieprzowiny ,ale to dopiero wieczorkiem tak na dobranoc
















nie jest dobrze, mówię wam..coś wisi w powietrzu...

5 komentarzy:

  1. o cudownie, krwawy wieczór...
    czerwień, wina, czerwień krwi i ten zapach niepokoju...
    tak nie jest dobrze, tasak wisi w powietrzu, przecina jednym ostrym cięciem mięso życia, aż do kości zapomnienia...
    powodzenia w ćwiartowaniu rzeczywistości na kawałki absurdu :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. no dobrze, alo po co jej bielizna ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo intrygujące. Miłej rzezi ;]

    Czasem trzeba zrobić bałagan, trochę krwii upuścić... chyba to dobrze robi dla zdrowia psychicznego.

    A wino, wino to do smaku ;]

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety nie mogę nic sensownego napisać, mam wrażenie że doskonale się bawisz.Wszystko to jakieś niespójne, a przeczytałem wszystkie posty.
    Na razie nie mam zdania, ale pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń